Co pani myśli o własnej śmierci?
Warto rozdzielić dwie kwestie, umieranie i śmierć. Bo jedno jest procesem, a drugie momentem. O śmierci myślę jak o przełomowej chwili kończącej życie. Może później coś jeszcze jest, ale tego nie wiemy. Muszę przyznać, że po tylu latach zajmowania się tematem śmierci, jestem po prostu ciekawa, jak to jest naprawdę. Istnieje tyle hipotez i teorii, sama często je opisywałam, ale w gruncie rzeczy nie wiem, co się dzieje w chwili śmierci. Niedawno przechodziłam operację, podano mi narkozę. Czułam jak drętwieją różne części mojego ciała – stopniowo przestawałam czuć nogi, ale jeszcze czułam ręce.
Ufałam lekarzom, więc to nie było nieprzyjemne, jedynie obserwowałam zjawisko zachodzące w moim ciele. I wtedy pomyślałam, że może właśnie tak będzie wyglądać śmierć? Więc nie boję się własnej śmierci, ale myślę o niej, jak o próbie poznawczej. To drążąca mnie ciekawość przez całe życie - zrozumieć śmierć. Może mi się uda to osiągnąć, chociaż ta wiedza do niczego mi się już nie przyda. Pod warunkiem oczywiście, że będę umierała świadomie.
Natomiast proces umierania wyzwala we mnie dużo negatywnych emocji. Przede wszystkim boję się własnego ciała, coraz bardziej bezwładnego i okropnego. Wszystko oczywiście zależy na co się umiera. Bo przecież może być i tak, że ktoś kładzie się spać wieczorem, a rano już się nie budzi. Jednak umieraniu, o którym się najwięcej mówi, czyli z powodu chorób nowotworowych, towarzyszy mnóstwo straszliwych symptomów. Przede wszystkim przewlekły ból, brak kontroli wydalania, mdłości, wymioty, odleżyny. Ciało wyniszczone za życia, coraz większe uzależnienie od innych. I to w umieraniu jest dla mnie straszne, a lęk przed niebytem mam jakoś przepracowany. Choc Choć niezależnie od tego pozostaje jeszcze smutek i żal z powodu uciekającego życia.
Dawniej ludzie oswajali śmierć, dziś udajemy, że jej nie ma. Jaką cenę za to płacimy?
Uciekając od śmierci sprawiamy, że stała się ona zjawiskiem już prawie nienaturalnym. Przez wieki śmierć była wszechobecna i ludzie przy niej asystowali. Starzec leżał na łożu śmierci, błogosławił zgromadzone dziatki, otrzymywał ostatnie namaszczenia. To było świadome podejście do procesu umierania. Rytuały z nim związany ułatwiały sytuację obu stronom. Teraz umierający ojciec jest oszukiwany, słyszy od rodziny, że tylko chwilowo mu się pogorszyło, że jeszcze wszystko będzie jak dawniej.
Kiedyś masowo umierały dzieci. Ta ich wysoka umieralność wiązała się z zupełnie innych stosunkiem do nich. Obecnie wydaje się, że żałoba po śmierci dziecka jest największym cierpieniem, jakie się może wydarzyć. Dawniej tak tego nie przeżywano przyjmując, że Pan Bóg dał, Pan Bóg zabrał.
Kurczowo trzymamy się życia. Śmierć stała się czymś niecodziennym, niezwykłym także wskutek postępu medycy. Lekarze potrafią ratować życie nawet już uciekające. Przyjęliśmy postawę, że śmierć można jakoś odsunąć, oszukać. Przestajemy myśleć, że śmierć się nam naprawdę przydarzy. Tym jest dla nas straszniejsza i dramatyczniejsza, bo nie oswojona. I to właśnie cena płacona za zapominanie o śmierci.
Czy odchodzenie musi nieodłącznie wiązać się z cierpieniem - fizycznym/psychicznym?
Wygląda na to, że tak. Choć oczywiście wiele zależy od dynamiki umierania. Choroby, która tę śmierć przynosi. Na ogół, mówiąc o umieraniu myślimy o umieraniu z powodu nowotworów. Bo rak jest nadal główną przyczyną śmierci w Polsce, zaraz po chorobach układu krążenia. Jednak takie generalizowanie jest nadmiernym uproszczeniem. Śmierci bywają przecież tak różne.
Na intensywność cierpienia z pewnością mają wpływ pewne cechy osobowości, stosunek do życia i śmierci, do religii. Śmierć może być bardziej pogodzona i spokojna, ale łatwa, lekka i przyjemna, chyba nigdy nie jest.
Jedną z przyczyn cierpienia psychicznego jest to, że nie potrafimy o śmierci rozmawiać. Z badań brytyjskich i amerykańskich wynika, że osoby które umierają zdają sobie z tego sprawę. Chciałyby o tym z kimś porozmawiać. Często przychodzi trudny do wytłumaczenia moment, gdy chorzy robią jakieś plany życiowe, zupełnie nierealistyczne w ich sytuacji. Jakby się wahali. W ten sposób bronią się najprawdopodobniej przed ostatecznym końcem. Umieranie wymaga otwartego mówienia o śmierci, a my tej szansy swoim bliskim nie dajemy. W mojej książce daję przykład umierającej młodej kobiety, która ma małe dzieci. Pragnęłaby z kimś porozmawiać o ich przyszłości. Chce mieć jasną sytuację, kto się nimi zaopiekuje. Ale to rozwiązanie jakieś obce w naszej kulturze. Więc przeżywa nie tylko własną śmierć, ale także niepewność co do losu dzieci, za które się czuje odpowiedzialna.
Czy czas na krótko przed śmiercią może być dobry? Jeśli tak, jak to sprawić? A jeśli nie, co zrobić, by był możliwie znośny?
Będzie dobry od strony medycznej, o ile uda się wyeliminować ból fizyczny. Ale i w cierpieniu psychicznym można ulżyć. Wydaje mi się, że wiele zależy od otoczenia, jeśli inni dają wsparcie, nie dopuszczają do izolacji umierającego. Bo często się zdarza, że człowiek bardzo już chory staje się samotny. Rodzina coraz mniej się nim interesuje, coraz rzadziej przychodzą znajomi. Chory pogrąża się w depresji. Nie ma ochoty na jakiekolwiek kontakty, odwraca się twarzą do ściany. To częsta scena w hospicjach. Trudno jest przełamać tę barierę izolacji. Wydaje mi się, że chronią przed nią żywe relacje między ludźmi. Potwierdzające, że ktoś współodczuwa cierpienie chorego, że go rozumie. Wierzę nie tyle w środki uspokajające, co w pomocną dłoń, zainteresowanie, uczucie. Ale i to coraz gorzej nam wychodzi. Coraz bardziej jesteśmy skoncentrowani na sobie. Brakuje nam też wzorów okazywania uczuć. Kiedyś naturalne było przytulenie się, pogłaskanie. Teraz te gesty jakby zanikły. Częściej wyrażamy uczucia słowami niż gestem. I to także świadczy o pogorszeniu relacji międzyludzkich. Pamiętam taki przykład z amerykańskiego hospicjum, w którym umierał młody chłopak. Przychodziła do niego dziewczyna i spędzała z nim noce. On się posuwał na łóżku, a ona z nim spała, przytulali się. Oczywiście nie chodziło o żaden seks, ale o niezwykłą bliskość tych ludzi. O takiej bliskości już dawno zapomnieliśmy, zmieniły się nasze relacje.
Czy i jak osoba umierająca może ułatwić bliskim swoje odejście?
Wszystko zależy od sytuacji, ale też od siły psychicznej umierającej osoby. Jeśli jest świadoma nadchodzącej śmierci, ale rodzina nie jest w stanie przyjąć prawdy, to pewnie można pomóc bliskim podtrzymując złudną nadzieję, że to przejściowe pogorszenie. Jednak to umierający jest w trudniejszej sytuacji, miotany tyloma sprzecznymi uczuciami i to jemu otoczenie powinno pomagać. Uważa się, że chorzy stają się w tym ostatnim okresie bardzo roszczeniowi. Bez przerwy czegoś chcą, a to wzywają by poprawić poduszkę, a to coś podać, albo podgrzać herbatę, bo za zimna. Może ta roszczeniowość wynika z tego, że umierająca osoba boi się być sama. Dlatego stale przywołuje kogoś, by przy niej był. Potrzebna jest bliska obecność, nawet jeśli trochę wymuszona i niechętna. Bo na te ciągłe prośby źle reagujemy.
Jak postępować, gdy odchodzi ktoś bliski?
Wszystko zależy od tego, ile trwa umieranie. Pewnie wszyscy mogą się nauczyć współistnienia, jeśli przebiega powolnie. Nie wyobrażam sobie, że można dać jedną receptę dobrą dla wszystkich. Tak wiele zależy od więzi w rodzinie, wzajemnych relacji. Inaczej układa się codzienne życie, gdy umiera wiekowa babcia, dziadek, inaczej gdy ojciec w sile wieku, czy małe dziecko. Pewnie całkowity paraliż jest reakcją na odchodzenie dziecka, a zwykła krzątanina przebiega w miarę normalnie, gdy śmierć jest od dawna oczekiwana. Mimo całego smutku, który temu towarzyszy i trudności obsługi, jakoś łatwiej się pogodzić z odchodzeniem starszej osoby.
Jak przygotować dziecko do śmierci w najbliższej rodzinie?
Na ogół dziecko chronimy przed wiedzą o śmierci. Odejście kogoś z najbliższej rodziny to z pewnością bardzo trudne przeżycie. Chociaż dzieci mają często do śmierci racjonalny stosunek. Jeśli jednak od małego będą wiedziały o śmierci i rozmawiały o niej, oczywiście w sposób odpowiedni do ich wieku, by nie ranić ich emocji, to takie podejście zaprocentuje realniejszym stosunkiem do śmierci później. Dzieci kiedyś uczestniczyły w umieraniu, był to dla nich naturalny proces. Rozumiały go. Stale próbujemy chronić dzieci przed stresem. Może jednak nie starać się, aż tak mocno. W perspektywie całego życia chyba lepiej, żeby dziecko wcześniej zaczynało rozumieć śmierć. By cała wiedza na temat umierania nie pochodziła z filmów, by wiedziało na czym śmierć polega i jak wygląda. W kinie nie ma obrazów śmierci naturalnej.
Nadzieja na ludzką pamięć łagodzi strach przed śmiercią?
Dla mnie osobiście pamięć innych niczego nie łagodzi. Nagrobek ładny czy brzydki, czy będą przynosić kwiaty, czy nie, zupełnie nie ma to dla mnie znaczenia. Ta pamięć jest dla tych, którzy zostają przy życiu, dla tych którzy pamiętają. Nie wszystek umrę - to ich nadzieja, nie moja. Zaskoczyło mnie to pytanie.
Cóż mnie obchodzi ludzka pamięć, gdy ja już nie żyję. Liczą się przeżycia. Tu i teraz.
Czy znajduje pan/i w śmierci jakiś sens, czy wyłącznie nieuchronność, konieczność?
Wszystko zależy od rodzaju śmierci. Czy następuje wskutek choroby, czy jest to śmierć na wojnie. Przecież istnieje także kara śmierci, ta ma znaczenie wychowawcze dla społeczeństwa. Wszystko zależy od kontekstu śmierci w jakim się pojawia. Osobiście bliżej mi do nieuchronnej konieczności. Mam problem z sensem śmierci. Może nie mają go osoby bardzo religijne, które wierzą, że śmierć jest jakiś etapem przejścia z jednej formy egzystencji do drugiej. Być może doskonalszej, ale niekoniecznie. Sens widziałabym w śmierci dramatycznej, bohaterskiej, śmierci w walce o wielką ideę. Bo taka ma sens społeczny, historyczny.