Co pani myśli o własnej śmierci?
Nie chcę wypowiadać się na ten temat. To dla mnie bardzo osobista kwestia, a więc nie do upowszechnienia. Gdybym miała coś na ten temat powiedzieć, to musiałabym mnóstwo o sobie opowiedzieć. Jestem psychoterapeutką i nie chcę, aż tak się odkrywać. Terapeuta to ekran dla pacjenta, a ekran ma być biały.
Dawniej ludzie oswajali śmierć, dziś udajemy, że jej nie ma. Jaką cenę za to płacimy?
Mieliśmy mniejsze poczucie wpływu nie tylko na życie i śmierć, ale także na jakość życia. To się zmieniło się w miarę rozwoju cywilizacji, kultury, techniki. Cywilizacyjne dążenie do ułatwień dotyczy także sfery psychicznej. W związku z tym, zmienił się również nasz stosunek do śmierci i wszystkiego co jest niezaplanowane, zaskakujące, przykre, bolesne. A skoro na te sprawy wpływu nie mamy, więc nie mówimy i nie myślimy o nich. To trochę dziecięca metoda ...albo platońska - jeśli uparłybyśmy się, by nadać jej większe znaczenie. Byty o tyle istnieją, o ile je widzimy i mówimy o nich.
Inna ważna zmiana w porównaniu do czasów jeszcze sprzed stu lat. Bardzo staramy się ochraniać dzieci przed przykrością. Dominuje pragnienie, by dzieciom było miło. Przecież zdąży je spotkać jeszcze dużo złego, gdy dorosną. Dzieci już nie są w naturalny sposób przygotowywane do trudu, do przykrości w życiu i do radzenia sobie z nimi. Kiedyś były.
Przed konfrontacją ze śmiercią bronimy się nie tylko na poziomie jednostki, ale także na poziomie kultury. Brakuje mi jasnego i jawnego mówienia o cierpieniu i śmierci. W mediach te tematy pojawiają się incydentalnie. Zwykle pisze się o tym i mówi, gdy umrze ktoś znany.
Czy odchodzenie musi nieodłącznie wiązać się z cierpieniem - fizycznym/psychicznym?
Słowa „musi i nieodłącznie” budzą mój protest. Po pierwsze istnieją metody leczenia i ograniczania bólu, niezależnie od chorób, bo nie chodzi tylko o onkologię. Więc fizycznie cierpieć nie trzeba. Według mnie trudniejsze do zwalczenia jest cierpienie psychiczne. Prościej jest podać zastrzyk, tabletkę, kroplówkę. Cierpienie psychiczne wiąże się po pierwsze z lękiem przed nieznanym, po drugie z osamotnieniem, oraz z zażenowaniem, wstydem. Lęk wynika zarówno z sytuacji związanej z byciem pacjentem, jak i z obaw przed umieraniem i śmiercią. Osamotnienie często jest wynikiem trudnych relacji rodzinnych. Obłożnie chory nie może o siebie zadbać. Trzeba go umyć, ubrać, nakarmić. I często tego rodzaju opieka świadczona przez bliskich jest dla chorego zawstydzająca. Ale można to robić tak, by nie zawstydzać. Można zrobić tylko tyle, ile pacjent chce. Dużo gorsze jest niezrobienie. Często w takich sytuacjach okazuje się, że najbliżsi nie wiedzą, co jest naprawdę ważne dla umierającej osoby. Pamiętam zdumienie moich znajomych, gdy mnie zapytali, co jeszcze mogą zrobić dla babci. A ja z głupia frant odpowiedziałam: wezwać fryzjerkę, by umyła jej głowę.
Była bardzo elegancką starszą panią. Całe życie miała umytą głowę. Może to, że leży teraz z przepoconymi włosami jest źródłem przykrości i dyskomfortu? Właśnie o to chodzi, by łagodzić cierpienie psychiczne wynikające z ograniczeń.
Cierpienie wiąże się też z bilansem życiowym, różnego typu zaniechaniami, nieumiejętnością w kontaktowaniu się z rodziną. Dlatego w swojej pracy dużą wagę przywiązuję do pożegnań. Wielu ludzi umierając konfrontuje się ze swoim życiem. Bardzo pragną usłyszeć od swoich bliskich słowa wybaczam, nie pamiętam. Albo chcą móc powiedzieć wybaczam ci. Jednak bliscy muszą wyjść poza swój lęk. Bo gdy sami się boimy, to dalecy jesteśmy od myśli, że trzeba na przykład wezwać księdza. Wie Pani, ile ja takich rozmów odbyłam?
- Czy mamy wzywać księdza do mamy?
- Czy mama była wierząca?
- Była.
- Więc dlaczego nie?
- Bo wtedy mama może pomyśleć, że umiera.
- Mam wrażenie, że mama o tym wie, więc jeśli wiara była dla niej ważna, proszę jak najszybciej wezwać księdza. Dopóki jest świadoma i może przed śmiercią przyjąć komunię. To już ostatnie decyzje. Ostatnie gesty.
W tym sensie chronimy odchodzącą osobę przed niepotrzebnym cierpieniem.
Czy czas na krótko przed śmiercią może być dobry? Jeśli tak, jak to sprawić? A jeśli nie, co zrobić, by był możliwie znośny?
Może być dobry, jeśli i bliscy i osoba, która odchodzi są gotowi do bycia w tym momencie razem. Kiedyś byłam w domu jednej z moich pacjentek. Młoda kobieta, stan terminalny. Zapytałam ją, czy miałaby na coś ochotę. Poprosiła o czerwone wino. Oczywiście chodziło jej tylko o gest. Nie mogła już przełykać. Jej rodzina była bliska zamordowania mnie, na szczęście zabójstwo jest karalne, więc się uchroniłam.
Chora wzięła kieliszek i powiedziała: za życie.
Nikt wcześniej nie pytał jej o to, czy ma na coś ochotę. Te ostatnie prośby bywają bardzo trudne do spełnienia, ale są i łatwe.
Umieranie nie musi być bólem i trwogą.
Czy i jak osoba umierająca może ułatwić bliskim swoje odejście?
To co powiem, będzie bardzo trudne. Rodzinie jest łatwiej uczestniczyć w tej sytuacji, jeśli osoba odchodząca ma w sobie zgodę na własne umieranie. Najczęściej doświadczam wzajemnej gry umierających i ich bliskich. Wszyscy udają, że nic się nie dzieje. Nawet jeśli osoba umierająca powie, że umiera, rodzina zaprzecza.
Wiem, że trudno jest o zgodę na własną śmierć. Często umiera się w buncie. To nie jest obrazek z „Love story”. Róże, biała pościel. Przez zgodę rozumiem otwartość mówienia. Jasne stwierdzenie – umieram. Wiem, że umieram.
Jak postępować, gdy odchodzi ktoś bliski?
Myślę, że nie ma uniwersalnej odpowiedzi. Nie tylko dlatego, że mówimy o dramacie odchodzenia, żegnania się, straty. To także niepowtarzalna sytuacja. Nie ma i nie może być żadnego wyrobionego wcześniej schematu.
Byłam w wielu domach, w których ktoś umierał. Uderzał mnie fakt, że ci ludzie żyli normalnie. Oczywiście nie ryczał telewizor z Eurosportem, ale nie dlatego, że oni sobie tego zabronili, ale dlatego, że nikt nie miał na Eurosport ochoty. Znam też wiele rodzin, w których nikomu nie chciało się jeść ani nawet myśleć o jedzeniu. Znam też takie, w których córka umierającej matki gotowała obiad z pięciu dań. To był jej sposób na powiedzenie - żyjemy i będziemy żyć. Zmieni się tylko tyle, że nie będzie mamy i babci. Codzienne czynności nabierają innego znaczenia. Byłam też w domach, w których nikt nie gotował wody na herbatę. Nikomu nie przychodziło do głowy, że można chcieć się napić.
Jak przygotować dziecko do śmierci w najbliższej rodzinie?
Przede wszystkim przez stopniowanie informacji. Można mówić, że bliska osoba czuje się gorzej, że chorego bardziej bolało, że nie chciał jeść. Dla dziecka dwa fakty, że ktoś bliski poszedł do szpitala, a potem umarł, nie są powiązane. O tym trzeba z nim normalnie rozmawiać.
Oczywiście są sytuacje nagłe - wypadek, udar, zawał. Nikt wtedy nie jest przygotowany na śmierć, tak jak można być przygotowanym w przypadku przewlekłej choroby. Koniecznie ktoś musi się wtedy zająć dziećmi. Błędem jest założenie, że są małe i nie przeżywają. Dziecko to robi po swojemu, w przerwach między jedną zabawą, a drugą. Trzeba wytłumaczyć, co się stało. Znałam kobietę, której mąż zginął w wypadku. Wytłumaczyła wszystko swojemu ośmioletniemu synowi, dziecko było na pogrzebie. Ale, gdy wrócili do domu spytał, kiedy tata przyjdzie na kolację. W tym właśnie momencie, jej synek przekładał to co się stało na rzeczywistość. Śmierć, strach, pogrzeb, wszystko w czym brał udział nie było zrozumiałe do końca. Zadał potem wiele pytań, bardzo bolesnych. Trzeba więc stopniować informację, tłumaczyć, mówić co się dzieje, ale też pytać dziecko czy rozumie co to znaczy umrzeć. Myślę oczywiście o małym dziecku. To ważne zwłaszcza w kulturze komputerowej, w której śmierć nic nie znaczy.
Nadzieja na ludzką pamięć łagodzi strach przed śmiercią?
Różnie tego doświadczałam, to trochę zależy od indywidualnej wizji życia po śmierci. Dla osoby niewierzącej jedyną formą istnienia jest ludzka pamięć. Jednak wiele zależy od relacji między ludźmi, bo różne są te pamięci. Mam duży kłopot z polskim przekazem – o umarłych albo wcale, albo dobrze. Mam ochotę pamiętać umarłych takimi jakimi byli, zarówno od dobrej, jak od złej strony. Często ta pamięć jest trudna.
Czy znajduje pani w śmierci jakiś sens, czy wyłącznie nieuchronność, konieczność?
To jest droga godzenia się z tym, że nie ja rządzę. Muszę się czemuś poddać, co jest wynikiem procesów biologicznych. Pytana o samopoczucie odpowiadam, że nic mi nie jest, tylko choruję na PESEL. Śmierć, niezależnie jak nazywana - pewną nieuchronnością lub wyrokiem boskim - wyznacza również zużycie biologiczne materiału.
Jednak łatwiej godzę się z własną śmiercią niż ze śmiercią bliskich. Osamotnieniu towarzyszy wszechogarniający ból, więc w tym aspekcie trudno o poczucie sensu.
Natomiast ja sama w odkrywaniu sensu śmierci widzę element duchowego rozwoju. Duchowość rozumiem nie tylko jako religijność, ale też pewien stosunek do przyrody, świata, sztuki, stosunek do człowieka w świecie. To człowiek nadaje znaczenie śmierci. Sens życia i śmierci nie wynika jedynie z faktu, że pracuje nad nami PESEL.