Co pan myśli o własnej śmierci?
Życie kończy się często w sposób nieprzewidziany. Dobrze więc żyć tak, by można było w jednej chwili porzucić wszystkie sprawy. Szczęśliwie nie mam spraw niezałatwionych z przeszłości, nie mam wielkich długów ani poczucia winy. Moje odejście będzie na pewno bardzo przykrym przeżyciem dla najbliższych osób, ale ani tryb ich życia nie ulegnie zmianie, ani nie powstanie dziura zakłócająca działanie jakiejś instytucji. Myśl o śmierci nie jest dla mnie atrakcyjna, ale nie wpadam w popłoch, że coś takiego mogłoby mi się nagle przydarzyć. Natomiast chciałbym uniknąć paraliżującej choroby, która przykułaby mnie do łóżka na dłuższy czas. Szczęśliwa śmierć - dla takiego jak ja, już nie najmłodszego człowieka - to nagła i niespodziewana śmierć. Bo taka oszczędza cierpienia i rozpamiętywania nieprzyjemnych spraw.
Dawniej ludzie oswajali śmierć, dziś udajemy, że jej nie ma. Jaką cenę za to płacimy?
Kiedyś żyliśmy w dużych kilkunastoosobowych rodzinach, łatwiej było więc opatrzyć się ze śmiercią. W dzisiejszych atomowych rodzinach śmierć uderza w nas boleśniej. Mamy pretensje do losu, do Boga, że zabiera kogoś, albo że niespodziewanie grozi nam śmiercią. Jakbyśmy zapominali, że na śmierć jesteśmy skazani. Osoby religijne dość niekonsekwentnie wyobrażają sobie to, co będzie z nimi po śmierci. Ci, którzy twierdzą, że czeka ich jakiś rodzaj szczęśliwości, natychmiast się zastrzegają, że na ten temat nie można mówić szczegółowo. Nie wiadomo na czym polega ostateczny spokój, bezpośredni kontakt z Bogiem, co to znaczy być otoczonym przez czyste duchy. Wiele religii, które przewidują, że człowiek po śmierci znajdzie się w jakimś szczęśliwym stanie, jednocześnie zakazuje celowego ściągania na siebie śmierci. Taka postawa emocjonalna jest niejasna i niekonsekwentna.
Czy odchodzenie musi nieodłącznie wiązać się z cierpieniem - fizycznym/psychicznym?
Stan fizyczny niektórych ludzi przed śmiercią jest rzeczywiście przyczyną prawdziwej udręki. Można stawiać pytanie jak długo należy taki stan przeciągać. Co do ogólnych zasad wszyscy się zgadzają, że działanie uporczywe i heroiczne nie jest przez nikogo wymagane. Natomiast powszechnym obowiązkiem jest uczciwe staranie o ratowanie życia. Jedyną kontrowersją jest pytanie czy należy przedłużać życie osobom, które uznają życie za bezcelowe i chciałyby umrzeć. Tymczasem rodzina lub lekarze, uważają że muszą dążyć do podtrzymywania ich przy życiu nawet w stanie czysto wegetatywnym.
Czy czas na krótko przed śmiercią może być dobry? Jeśli tak, jak to sprawić? A jeśli nie, co zrobić, by był możliwie znośny?
Bardzo trudno rozmawiać z osobą umierającą o jej śmierci. Większość ludzi po prostu sobie tego nie życzy. Nietaktem byłoby narzucanie tego tematu. Sam nigdy się nie zdobyłem się na otwarte postawienie problemu. Czasami sugerowałem w oględny bardzo sposób, że mógłbym pomóc w załatwianiu ważnych spraw. Nigdy jednak nie drążyłem tego tematu, jeżeli umierający nie rozumiał o co pytam, albo udawał, że nie rozumie. Kiedyś umierała bardzo mi bliska osoba, która była wierząca. Jestem ateistą. Znalazłem się w bardzo trudnym położeniu. Nie wyobrażam sobie, bym miał odwodzić kogoś od jego przekonań religijnych na krótko przed śmiercią. Z drugiej strony czymś kompletnie nieuczciwym byłoby, gdybym miał w takiej sytuacji mówić rzeczy, które uważam za nieprawdę. Czyli, że należy pogodzić się z losem, bo wkrótce nastąpi coś zupełnie nowego i dobrego. Pozostało mi bardzo przykre poczucie, że niedobrze się ze swej roli wywiązałem. Ale nie mogłem zachować się inaczej. Nie byłem w stanie stworzyć jakiejś neutralnej pozawyznaniowej, fikcyjnej wizji tego, co mogłoby się z nami stać po śmierci. Bardzo to przeżyłem. Umierająca osoba także odczuła tę dzielącą nas przepaść przekonań. Nie mogła zrobić kroku w moją stronę, ja nie mogłem zrobić kroku w jej stronę. To mnie nie usprawiedliwia, ale później przekonałem się, że rozmowa z kapłanem nic tej osobie nie dała, więc nie szukała jedynie pociechy religijnej. To był chyba trudny przypadek nierozwiązanego problemu własnych przekonań. Człowiek, który nie przemyśli swojego życia do końca, może mieć pod koniec bardzo gorzkie i trudne chwile.
Czy i jak osoba umierająca może ułatwić bliskim swoje odejście?
Należałoby znać datę swojej śmierci, by ostatnim dniom nadać wyjątkowy charakter. By były podniosłe, ważne, spajające, budujące bliskość między ludźmi. Mielibyśmy więcej cierpliwości dla rozmaitych zupełnie irytujących drobiazgów, które poprzedzają zgon, gdybyśmy wiedzieli, że został tydzień, że na pewno widzimy kogoś ostatni raz. Wtedy po raz dziesiąty zadane pytanie może się spotkać z tą samą odpowiedzią, bo nie będzie kolejnego razu. Nasze cierpliwość, zrozumienie, delikatność, taktowność wyglądałaby zupełnie inaczej. Jestem bardzo przywiązany do wizji opisywanej przez Tomasza Morusa w Utopi: do człowieka w sędziwym wieku, złożonego chorobą, nie mającego już radości z życia, przychodzi rada starców.
Gratulują długowieczności, przypominają jego wielkie osiągnięcia, wyrażają szacunek, zapewniają o swojej pamięci, a następnie pytają czy chciałby przerwać swoje życie. Potrafią to bowiem zrobić w sposób bezbolesny i łatwy. Taką szansę dają tylko raz. Jeżeli nieuleczalnie chory wybiera śmierć, to po raz ostatni spotyka się z bliskimi, by załatwić wszystkie ważne sprawy. Potem taki człowiek oddaje się w ręce innych. Jego śmierć jest lekka i pozbawiona grozy. Ale też szanowana będzie jego wola by do ostatniej chwili wykorzystać los jaki mu przypadł.
Sam Morus jest kontynuacją Sokratesa, który daje wyraźnie do zrozumienia, że człowiek, który w ślepy, żywiołowy sposób garnie się do życia , gotów oddać cały swój majątek, zdać najbliższą rodzinę na nędzę i kłopoty, po to, by trochę dłużej pożyć zwyczajnie zmarnował życie. Życie dobrze przemyślane jest wypełnione jakimiś celami. Realnymi, dającymi się wypełnić w ciągu kilku lat, a nie histerycznie wyolbrzymionymi. Takie cele w życiu człowieka w starszym wieku zostają już osiągnięte. Zabieganie o to, by żyć dłużej o dzień, o dwa, o dziesięć dni jest jakąś małostkowością. Myślę, że filozofia daje wbrew pozorom dużo dobrego pocieszenia.
Jak postępować, gdy odchodzi ktoś bliski?
Nie warto ostatnich godzin poświęcić na umieranie, lepiej wypełnić je życiem. Jeśli umierająca osoba kochała muzykę - niech jej posłucha przez słuchawki, jeśli kochała zdjęcia – niech ma szansę przejrzeć album ze zdjęciami. Bo w takich momentach nikt nie ma nic ważnego do powiedzenia. Jeżeli odchodzi ktoś naprawdę nam bliski, z kim potrafimy się kontaktować bez słów, to można tylko siedzieć koło niego i trzymać za rękę, dodawać siły gestami, drobiazgami, wspomnieniami przeszłości. Trzeba udawać, że śmierć nie nadchodzi. Uśpienie niepokoju jest dobre, ale nie należy w niewłaściwy sposób manipulować tą osobą. „....Poczekaj spokojnie, my niedługo do ciebie też przyjdziemy...” - to najmarniejsza filozofia i nieistniejąca religia. Ci, którzy w jakimś zapamiętaniu ideologicznym próbują przekonać innych, że nic strasznego się nie dzieje, pewnie szczerze wierzą, że dają pociechę, ale nie sądzę, by dawali.
Jak przygotować dziecko do śmierci w najbliższej rodzinie?
Dziecko należy chronić jak najdłużej to możliwe, a potem trzeba mówić prawdę, ale bardzo oględnie. Jeśli dziecko zadaje trudne pytanie nie wolno kręcić. Ja zawsze starałem się mówić jak najprostszym językiem, ale tak, by dziecka nie straszyć. Mówiłem, że każde ludzkie życie ma kres i nie ma się co tego bać. Życie przedłużane poza swoją naturalną granicę staje się ohydne, nikt nikomu tego nie życzy. Więc trzeba przygotować się, że pewne rzeczy są nieodwołalne i bez względu na to jak bardzo są dla nas bolesne i straszne, nie trzeba się bać.
Nadzieja na ludzką pamięć łagodzi strach przed śmiercią?
Na serio, nie bardzo rozumiem strach przed śmiercią. Rozumiem strach przed umieraniem. Wszyscy materialiści mówili to samo: jak jesteśmy, to nie ma śmierci, jak jest śmierć, to nie ma nas. Nie ubolewamy przecież nad światem który istniał przed naszym urodzeniem, ani nad światem, w którym nie będziemy żyć. Przerażająca jest skończoność, przerażające jest niezałatwienie spraw, przerażające jest, że mieliśmy coś wielkiego i wspaniałego do osiągnięcia, ale śmierć nam tę szansę odbiera. Przerażająca jest myśl, że nasze odejście może innych wpędzić w nieszczęście, z którego sami nie potrafią się wyrwać.
Jedyną pociechą jest wypełnienie życia zajęciami na które warto poświęcić czas nawet w ciągu ostatnich naszych dni. Pociechą jest kontakt ze wspaniałymi ludźmi. Z kimś szlachetnym, z kimś wnikliwym, pomysłowym, z kimś kto ma dużo dowcipu, talentu.
Czy znajduje pan/i w śmierci jakiś sens, czy wyłącznie nieuchronność, konieczność?
Śmierć najczęściej nie ma żadnego sensu. Jest jak kurtyna w dobrym teatrze. Zapada, gdy wszystko się skończy. Nie warto dalej siedzieć, skoro wszystkie intrygi zostały rozwiązane, aktorzy już zeszli ze sceny. Czego jeszcze mamy się domagać, by ponownie grali to samo? Śmierć jest przykrą koniecznością, którą powinniśmy trzymać od siebie z daleka jak najdłużej, a kiedy dłużej się nie da, jak najszybciej się z nią uporać.
Istnieje możliwość poświęcenia się, można oddać życie za kogoś. I wtedy śmierć nabiera specjalnego sensu, jako cichy dar kierowany do wybranej przez siebie osoby. Natomiast śmierć patetyczna jest nieco żenującą, osoby, które przez śmierć chcą coś udowodnić, roszczeniowi samobójcy, stawiają nam niestosowne żądania. Chcą zza grobu obarczyć nas poczuciem winy.